sobota, 27 grudnia 2014

14. Strach jest największym wrogiem człowieka.

   Teraźniejszość... Czym ona właściwie jest? Czy ona w ogóle istnieje? Przecież coś, co właśnie czytamy, już przeczytaliśmy. Może teraźniejszość jest tylko złudzeniem, a czas utrudnianiem sobie życia? Może to wszystko jest do niczego niepotrzebne? Zwykłe urojenie naiwnej ludzkości? Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane?
   Wyciągnęła z kieszeni jego dżinsowych spodenek paczkę Marlboro, włożyła jednego papierosa do ust i, podpalając go, zaciągnęła się. Oddała mu zapalniczkę i pochyliła głowę, uciekając przed jego karcącym spojrzeniem.
- Ta, co się tak brzydzi nikotyną - mruknął, kręcąc głową.
- Wkurwiłeś mnie to muszę sobie jakoś ulżyć, nie?
- Wkurwiłem? Trzeba było się nie pukać z Buszkiem, to ta kłótnia nie miałaby miejsca - prychnął.
- Wypraszam sobie. Najpierw z nim sypiałam, a dopiero po kilkudziesięciu miesiącach poznałam ciebie - kolejny raz poczuła drapanie w gardle. - Przestań pieprzyć, że to była zdrada. Nie słyszałam o tym, że jestem twoją dziewczyną. Osoba towarzysząca nie zawsze jest życiowym partnerem, wiesz? Nie usłyszałam od ciebie żadnego wyznania, więc skończ już tymi zarzutami! Trzeba byłoby zebrać się w sobie i coś zrobić, bo jeden pocałunek nie załatwia sprawy. Spóźniłeś się i pretensje możesz mieć tylko do siebie. Tak trudno było wydusić z siebie dwa słowa?! - krzyknęła, a po jej policzkach poleciały łzy. - Jesteś tchórzem, Mika, pieprzonym tchórzem.
   Spojrzał na nią. Cała się rozmazała, ale nadal była piękna. Zabrał jej papierosa i ugasił go razem ze swoim. Ujął jej twarz w dłonie i wpatrywał się w jej oczy.
   Stali na balkonie jej nowego mieszkania. Granatowe niebo było pokryte milionami gwiazd, nie wisiała nad Trójmiastem żadna chmurka. W oddali szumiały samochody, autobusy i tramwaje. Na osiedlowym podwórku nie było żywej duszy. Jakby w odległości kilku, kilkunastu metrów wszystko zastygło.
- Mogę? - wyszeptał.
   Widok zapłakanej Julii ściskał go za gardło, tym bardziej, że to była jego wina. Jego pieprzona wina. Skrzywdził kobietę. Skrzywdził ją swoją ostrożnością i tchórzostwem.
   Nie wykonała żadnego ruchu. Potraktował to, jako zezwolenie. Ciągle patrząc jej prosto w oczy, zbliżał się powoli. Po kilku sekundach straciła cierpliwość, chwyciła go za koszulkę i przyciągnęła do siebie z wielką siłą. Kto by pomyślał, że zdoła to uczynić z takim ponad dwumetrowym cielskiem.
- Znów stchórzysz? - wydukała.
- Kocham cię. Już od jakiegoś czasu, ale masz rację, brakowało mi odwagi, by to przyznać. Kocham cię, jak głupi. Myślę o tobie całymi dniami, śnię o tobie... Wypełniasz cały mój umysł i serce. Nawet na boisku robię wszystko z myślą, że kiedyś będziesz ze mnie dumna - przytulił ją, przyciągając do siebie mocno. - Czemu nadal płaczesz? Znowu zawaliłem?
- To łzy szczęścia - oplotła mu ręce wokół pasa. - Już jestem z ciebie dumna. Pod presją, ale jednak znalazłeś w sobie odwagę.
- Kocham cię, Julek. Bardzo, bardzo... - pocałował ją. - Bardzo.
- Jak bardzo?
- Bardzo - ponownie złączył ich usta.
- Możesz powtórzyć?
   Zaśmiał się i znów zasmakował jej warg. Były miękkie, delikatne i czuć było jeszcze na nich czekoladowy błaszczyk.
   Dla niego ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Miał całe szczęście w swoich rękach. Teraz tylko musiał uważać, żeby go nie zgubić i żeby ktoś mu go, a właściwie jej, nie zgarnął sprzed nosa. W kwestii miłości nie ma pożyczania. Kobieta to nie kadrowa koszulka, żeby można było ją odstąpić koledze z drużyny, nawet Buszkowi.
- Kocham cię, Mikuś - ucałowała go w podbródek.
- Od dziś jesteś moją lepszą połową, Księżniczko.
- Nie taką połową. Najwyżej jedną trzecią - zachichotała.
- Uwielbiam twoje poczucie humoru!
   Ogarnął opadające na jej twarz włosy i zatopił się w jej ustach.

__________

Witam.
Witam po długiej przerwie.

Przepraszam za cholerne opóźnienie.
Nie miałam czasu by się zabrać do ogarnięcia kolejnego rozdziału.

Mam nadzieję, że to coś u góry spełnia Wasze oczekiwania, bo moje niekoniecznie, jak zwykle zresztą.

Do następnego, Susan.