sobota, 27 grudnia 2014

14. Strach jest największym wrogiem człowieka.

   Teraźniejszość... Czym ona właściwie jest? Czy ona w ogóle istnieje? Przecież coś, co właśnie czytamy, już przeczytaliśmy. Może teraźniejszość jest tylko złudzeniem, a czas utrudnianiem sobie życia? Może to wszystko jest do niczego niepotrzebne? Zwykłe urojenie naiwnej ludzkości? Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane?
   Wyciągnęła z kieszeni jego dżinsowych spodenek paczkę Marlboro, włożyła jednego papierosa do ust i, podpalając go, zaciągnęła się. Oddała mu zapalniczkę i pochyliła głowę, uciekając przed jego karcącym spojrzeniem.
- Ta, co się tak brzydzi nikotyną - mruknął, kręcąc głową.
- Wkurwiłeś mnie to muszę sobie jakoś ulżyć, nie?
- Wkurwiłem? Trzeba było się nie pukać z Buszkiem, to ta kłótnia nie miałaby miejsca - prychnął.
- Wypraszam sobie. Najpierw z nim sypiałam, a dopiero po kilkudziesięciu miesiącach poznałam ciebie - kolejny raz poczuła drapanie w gardle. - Przestań pieprzyć, że to była zdrada. Nie słyszałam o tym, że jestem twoją dziewczyną. Osoba towarzysząca nie zawsze jest życiowym partnerem, wiesz? Nie usłyszałam od ciebie żadnego wyznania, więc skończ już tymi zarzutami! Trzeba byłoby zebrać się w sobie i coś zrobić, bo jeden pocałunek nie załatwia sprawy. Spóźniłeś się i pretensje możesz mieć tylko do siebie. Tak trudno było wydusić z siebie dwa słowa?! - krzyknęła, a po jej policzkach poleciały łzy. - Jesteś tchórzem, Mika, pieprzonym tchórzem.
   Spojrzał na nią. Cała się rozmazała, ale nadal była piękna. Zabrał jej papierosa i ugasił go razem ze swoim. Ujął jej twarz w dłonie i wpatrywał się w jej oczy.
   Stali na balkonie jej nowego mieszkania. Granatowe niebo było pokryte milionami gwiazd, nie wisiała nad Trójmiastem żadna chmurka. W oddali szumiały samochody, autobusy i tramwaje. Na osiedlowym podwórku nie było żywej duszy. Jakby w odległości kilku, kilkunastu metrów wszystko zastygło.
- Mogę? - wyszeptał.
   Widok zapłakanej Julii ściskał go za gardło, tym bardziej, że to była jego wina. Jego pieprzona wina. Skrzywdził kobietę. Skrzywdził ją swoją ostrożnością i tchórzostwem.
   Nie wykonała żadnego ruchu. Potraktował to, jako zezwolenie. Ciągle patrząc jej prosto w oczy, zbliżał się powoli. Po kilku sekundach straciła cierpliwość, chwyciła go za koszulkę i przyciągnęła do siebie z wielką siłą. Kto by pomyślał, że zdoła to uczynić z takim ponad dwumetrowym cielskiem.
- Znów stchórzysz? - wydukała.
- Kocham cię. Już od jakiegoś czasu, ale masz rację, brakowało mi odwagi, by to przyznać. Kocham cię, jak głupi. Myślę o tobie całymi dniami, śnię o tobie... Wypełniasz cały mój umysł i serce. Nawet na boisku robię wszystko z myślą, że kiedyś będziesz ze mnie dumna - przytulił ją, przyciągając do siebie mocno. - Czemu nadal płaczesz? Znowu zawaliłem?
- To łzy szczęścia - oplotła mu ręce wokół pasa. - Już jestem z ciebie dumna. Pod presją, ale jednak znalazłeś w sobie odwagę.
- Kocham cię, Julek. Bardzo, bardzo... - pocałował ją. - Bardzo.
- Jak bardzo?
- Bardzo - ponownie złączył ich usta.
- Możesz powtórzyć?
   Zaśmiał się i znów zasmakował jej warg. Były miękkie, delikatne i czuć było jeszcze na nich czekoladowy błaszczyk.
   Dla niego ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Miał całe szczęście w swoich rękach. Teraz tylko musiał uważać, żeby go nie zgubić i żeby ktoś mu go, a właściwie jej, nie zgarnął sprzed nosa. W kwestii miłości nie ma pożyczania. Kobieta to nie kadrowa koszulka, żeby można było ją odstąpić koledze z drużyny, nawet Buszkowi.
- Kocham cię, Mikuś - ucałowała go w podbródek.
- Od dziś jesteś moją lepszą połową, Księżniczko.
- Nie taką połową. Najwyżej jedną trzecią - zachichotała.
- Uwielbiam twoje poczucie humoru!
   Ogarnął opadające na jej twarz włosy i zatopił się w jej ustach.

__________

Witam.
Witam po długiej przerwie.

Przepraszam za cholerne opóźnienie.
Nie miałam czasu by się zabrać do ogarnięcia kolejnego rozdziału.

Mam nadzieję, że to coś u góry spełnia Wasze oczekiwania, bo moje niekoniecznie, jak zwykle zresztą.

Do następnego, Susan.

piątek, 21 listopada 2014

13. Przeszłość jest tatuażem, nikt jej nie zmaże.

   Stała na warszawskim lotnisku, czekając na stado wielkoludów, które miało się wyłonić ze strefy przylotów. Poczuła wibracje komórki. Wyciągnęła ją z kieszeni, zerkając na wielką tablicę elektroniczną. Samolot z Francji powinien właśnie lądować.
Możemy się znów spotkać? Ostatnio nie dałaś mi dojść do głosu, córciu.
   Przeczytała wiadomość i prychnęła.
   Jak ona śmiała w ogóle wziąć od kogokolwiek jej numer telefonu? Jak śmiała do niej napisać po tym, co jej zrobiła? Czy nie miała w sobie za grosz poczucia winy? A może uważała, że nic się nie stało przez te osiem lat? Czy była naprawdę aż tak głupia czy tylko udawała? Kiedy ona wreszcie zrozumie powagę sytuacji? Kiedy dotrze do niej, że istota, którą urodziła, nie chce jej znać i mieć z nią cokolwiek wspólnego? Czy ona nie pojmuje tego, że dla niej już nie istnieje? Że ona pogrzebała ją osiem lat temu razem z nadzieją na jej powrót? Czy to za wiele do zrozumienia?
   Postacie w czerwonych i niebieskich uniformach kroczyły parę metrów od niej. Mika od razu ją zauważył. Na jego twarzy zagościł uśmiech. Zresztą nie tylko na jego, ale również na twarzach dwóch innych wyrośniętych osobników. U jednego ze względu na młodzieńcze wspomnienia, a u drugiego... U drugiego ze względu na wspólnie spędzone noce podczas kilku ostatnich lat. Wspaniałych nocy.
   Miał przed oczami strużkę potu spływającą po jej nagich plecach, gdy wstawała się wykąpać. Wspominał jej piękne oczy przepełnione miłością do życia, długie rzęsy i przyjemne w dotyku, brązowe włosy. Poczuł woń jej słodkich perfum. Odetchnął głęboko rozmarzony.
- Ktoś do ciebie, Mikuś - Kraczący szturchnął przyjmującego.
- Widzę, widzę. Kurde, że też jej się chciało przyjeżdżać tutaj z Trójmiasta.
- Jak kocha to wszędzie za tobą, kurwa, pojedzie - po plecach poklepał go Dziku.
- Tylko chyba ona póki co nie kocha - mruknął smutno.
- Jakby miała cię totalnie gdzieś to nie rozmawiałaby z tobą godzinami i nie tkwiła tutaj, jak kołek. Wyluzka, człowieku. Trochę czasu i wszystko się ułoży.
- Dzięki za pocieszenie, Misiu. Może coś z tego będzie.
- Na pewno! Bylebyśmy za wcześnie wujkami wszyscy nie zostali - zaśmiał się.
- Monika znowu w ciąży? - zza ich pleców wyjrzał Kurek.
- Natalii lepiej, kurwa, pilnuj, a nie, kurwa, podsłuchujesz.
- Czyli nie. O, dziewczyna Miki! - zauważył Julię.
- To nie moja dziewczyna...
- A czyja? Przecież z tobą była we Francji, a potem wyjechała... Zerwaliście?
- Nie byliśmy nawet parą - mruknął z rezygnacją.
- Jeszcze - wtrącił Kubiak.
- Wszystko jest możliwe, Mikuś! Postaraj się trochę i będzie twoja - puścił mu oko.
   Podeszła do poznanego niedawno siatkarza i przywitała go całusem w policzek. Pogłaskała go po zaroście, uśmiechając się i patrząc mu prosto w oczy.
- Jak spotkanie z mamą?
- Beznadziejnie. Wyrzuciłam jej wszystko - ruszyli do wyjścia. - Ulżyło mi niesamowicie, przyznaję, ale...
- Ale? - wziął ją pod rękę.
- Ale do niej chyba nic nie dotarło. Powiedziałam, że już się usamodzielniłam i nie chcę jej w moim dorosłym życiu, bo bez niej w nie weszłam i bez niej je zakończę. Pisze do mnie, choć nie dałam jej nawet swojego numeru i nie wiem, skąd go ma. Cały telefon mi zawali tymi SMSami, a ja i tak na żaden jej nie odpiszę.
- Ona wie, że przeprowadziłaś się do Gdańska?
- Jeszcze tego by mi brakowało! Jest przeświadczona, że mieszkam w Bełchatowie i niech tak zostanie.
- Przepraszam, że o to zapytam - rzekł, gdy dochodzili do jej BMW. - Co z Robertem? Spotkałaś się z nim?
- Tylko w kancelarii. On wie, że to, co miało między nami miejsce już więcej się nie powtórzy. Wątpię, żeby zdesperowany wydzwaniał do mnie po nocach. Znajdzie sobie jakąś dziewczynę. Jestem tego pewna.
- Mam jeszcze jedno pytanie - usiadł na miejscu pasażera.
- Mój samochód i to ja prowadzę, jeśli o to ci chodzi, a przy okazji tu nie ma palenia i w moim mieszkaniu też nie, zrozumiano? - odpaliła silnik.
- Zrozumiano, ale nie o to chciałem zapytać. Mogę?
- Słucham.
- Jest szansa na to, żebyśmy zostali parą? - wbił wzrok w kokpit.
- Gdyby nie istniała to byłabym tutaj, Mika? Przemyśl to sobie. Związek ze mną to wcale nie jest prosta sprawa, jak nie wierzysz to się Buszka spytaj - nie zdążyła się ugryźć w język. - Kurwa - mruknęła pod nosem.
- Byłaś dziewczyną Rafała?!
- Dawno i nieprawda. Umówmy się, że tego nie powiedziałam i wszyscy będą szczęśliwi. Ja nie będę musiała się tłumaczyć, a ciebie nie będzie męczyć ciekawość.
- I tak wrócimy do tej kwestii, a ty dobrze zdajesz sobie z tego sprawę, Jula. Czasu nie cofniesz. Wydało się i tyle. Nie uciekniesz od przeszłości.
   Właśnie to ją przerażało. Nie mogła uciec od przeszłości. To była nierozerwalna część jej życia. Jej historia, którą kiedyś opowie wnukom.

__________

Witam.

Znów opóźnienie, ale to ze względu na szkołę. Mam małe urwanie dupy i nie mówię tu tylko o nauce niestety. Doszły mi próby do przedstawienia i jeszcze kilka istotnych rzeczy.

Zbliżamy się do końca i jesteśmy już spory krok za półmetkiem, więc powoli nastawiajcie się na epilog. Powolutku.

Salut, Susan.

niedziela, 2 listopada 2014

12. W życiu przychodzą takie chwile, że trzeba stawić czoła przeszłości.

   Czym jest nieporozumienie? Czymś, co na dobrą sprawę w ogóle nie powinno się zdarzyć? Czymś, co wynikło ze złej interpretacji jakiejś wiadomości lub pojęcia? Czym ono było?
   Według niej całe życie, szczególnie to uczuciowe było jednym wielkim nieporozumieniem. Wszyscy faceci, z którymi choć raz przeżyła miłosne i cielesne uniesienia, byli pomyłką.
   Wrzucała swoje rzeczy do walizek niemal na oślep. Nerwowo przygryzała od środka dolną wargę, jak to miała w zwyczaju. Spakowała kosmetyczkę oraz ładowarkę do telefonu i rozejrzała się po hotelowym pokoju. Zdjęła poszewki z pościeli i złożyła je w kostkę, uprzednio przewracając na lewą stronę.
   Ktoś dobijał się do jej drzwi.
- Proszę!
- Co ty wyprawiasz?! - kapitan biało-czerwonych wparował do jej lokum.
- Nie krzycz. Wyjeżdżam. Wracam do kraju.
- Dlaczego? Już masz nas dosyć? - usiadł na łóżku.
- Nie o to chodzi. Między innymi zrobiłam coś złego i przez moje tchórzostwo muszę uciec. Nie wydaj mnie, Winiar, błagam cię - opadła na miejsce obok niego.
- Co takiego zrobiłaś?
- Nie chcesz wiedzieć. Naprawdę nie chcesz.
- Grubsza sprawa?
   Po tonie jego głosu wyczuła, że wie o co chodzi. Spojrzała na niego niepewnie i powoli pokiwała głową. Wyglądała, jak skarcony pies albo spłoszona sarna. Bała się jego reakcji. Sądziła, że się na nią wydrze, ale takiego zachowania nawet w najdalszej podświadomości się po nim nie spodziewała.
   Poklepał ją pokrzepiająco po plecach i polecił głową z dezaprobatą.
- I co ja mam ci powiedzieć? - wzruszył ramionami. - Musisz wymyślić sobie dobrą wymówkę na wyjazd. Chyba tylko tyle już teraz możesz zrobić.
- Mam wymówkę. Moja matka dała znak życia. Muszę jej wyrzucić wszystkie żale i powiedzieć, żeby zostawiła mnie w spokoju. Ma tupet, zołza.
- To twoja matka - jęknął.
- Zostawiła mnie, wraca po ośmiu latach i sądzi, że będzie mogła ingerować w moje życie. Niedoczekanie - prychnęła.
- Chodź na śniadanie - zmierzwił jej włosy.
- Dzięki, Misiu - posłała mu mordercze spojrzenie, poprawiając to, co on zepsuł. - Dlaczego nie przyleciałeś z żoną?
- Antoś jest jeszcze za mały na podróże i nie ma wyrobionego paszportu zresztą, a Oliwiera samego nie chciałem zabierać. Nie miałby się kto nim zająć, a non stop na ciocię Paulinę nie można liczyć. Kobieta wyzionęłaby ducha.
- W sumie racja...
   Zeszli do restauracji. Usiadła obok standardowej ekipy: Mika, Buszek, Wrona i Kłos. Już o czymś rozprawiali. Dość żywiołowo nawet.
- Co się stało? - położyła talerz na stół.
- Wymieniamy poglądy.
- Już myślałam, że planujcie trzecią wojnę światową albo co najmniej powstanie narodowe lub zryw przeciwko Francuzom za to, że w czterdziestym czwartym nie pomogli nam w Warszawie.
- Aż tak ambitni nie jesteśmy - zaśmiał się Andrzej.
- Jakieś plany na dziś, jak udamy się na trening? - zapytał Buszu, pochłaniając swoją porcję.
- Powrót do Gdańska...
- Co? - Mikuś się ożywił. - Dlaczego?!
- Moja matka przyjechała do Bełchatowa. Nie przepuszczę okazji, by wszystko jej wyrzucić. Nie po tylu latach, Mateusz. Tyle przez nią wycierpiałam... Teraz czas się odpłacić.
- To dlatego wyprowadziliście się z Warszawy? - dociekał Kraczący.
- Tak. Mikuś, zrozum mnie. Nie wyjechałabym, gdyby nie matka - przez ułamek sekundy jej wzrok skupił się na Rafale. - Przepraszam, że tak to wygląda. Miało być zupełnie inaczej. Pod niemal każdym względem...
   Pod stolikiem odnalazł jej dłoń i uścisnął ją.
- Rozumiem. Jak tylko i my wrócimy to musimy się spotkać - uśmiechnął się.
   Odwzajemniła gest z lekkim zawahaniem.

__________

Witam.

Nie będę tu rozwodzić się nad tym, jak znów bardzo się na Was zawiodłam, bo coraz częściej myślę, że to opowiadanie nie ma sensu. Nieważne.

Chciałam Wam przekazać, że ten rozdział pojawił się tak późno nie tylko dlatego, że nie miałam czasu, ale również i chęci, więc doszłam do wniosku, że to definitywnie ostatnie rozpoczęte przeze mnie opowiadanie. Ja już po prostu nie mam siły produkować się dla czegoś, co nie daje efektów. Nie daję rady, bo z każdym rozdziałem jest tu mniej komentarzy, a ze mnie coraz bardziej schodzi powietrze.

Przepraszam, inaczej nie potrafię.

Susan.

poniedziałek, 20 października 2014

11. Przeszłość naznacza ogromny ślad w naszym sercu i psychice.

   Rozpakowała się i odświeżyła. Po godzinie mieli się wszyscy stawić na dole i pójść wspólnie na kolację do pobliskiej typowo francuskiej restauracji.
   Zamówienie od stolika, przy którym siedziała z Miką, Buszkiem i bełchatowskim duetem, zebrała młoda kelnerka przefarbowana na blond.
- Ciekawe czy francuskie pocałunki też serwują - mruknął Andrzej.
- To samo pomyślałem - zachichotał Rafa.
- Jak dzieci... - pokręciła głową zrozpaczona.
- Szkoda, że moja Ola nie może tu z nami być - westchnął Karcio.
- Dopiero by się nam paczka zebrała!
- O czym ty mówisz, Endriu? - skrzywił się Mikuś.
- On nie wie?!
- A kiedy miałam mu powiedzieć? Nie pytał o szkołę i takie tam...
- Takie tam?! Dziewczyno, jak ty dobrze całowałaś... - Kraczący rozmarzył się na chwilę.
   Wymieniła z Buszem porozumiewawcze i lekko speszone spojrzenia. Milczała. Wbiła wzrok w swoje uda i przygryzła od środka dolną wargę.
   Tak, to prawda. Chodziła z Wronką do jednego gimnazjum. Był starszy od niej o dwa lata, więc, gdy je kończył, ona dopiero udawała się do pierwszej klasy. Była jedyną dziewczyną z jej rocznika, która nie bała się zagadać do trzecioklasistów. Chyba właśnie to mu zaimponowało i rok później regularnie spotkali się gdzieś na mieście. Nie widywali się już codziennie, ale utrzymywali kontakt, aż skończyła gimnazjum. Do liceum chodziła już w Bełchatowie i nie mieliby okazji, by się spotkać. Nie było sensu udawać czegoś, czego już nie było.
- Moje życie osobiste jest aż tak interesujące? - wtrąciła się do ich rozmowy
- Całkiem niezłe przynajmniej - przyznał Rafał.
- Dzięki, Buszek. Fajna koszulka - wskazała palcem na jego wdzianko.
- Miło mi. Też ją lubię.
- Skromność - prychnęła.
   Ta sama kelnerka przyniosła zamówione przez nich dania. Jedzenie było na prawdę smaczne i estetycznie podane.
   Po posiłku udała się do swojego pokoju i opadła na łóżko, wzdychając ciężko. Ktoś zapukał do jej drzwi. Nikogo się nie spodziewała, gdyż była już dwudziesta trzecia. Drzwi były otwarte, więc tylko krzyknęła.
- Cześć - Buszek wkroczył do jej oazy spokoju.
- Co ty tu robisz?
- O nas też mu nie powiedziałaś, prawda?
- Nie chciałam go dołować faktami z mojego życia uczuciowego. Nie przeżyłby tego. Nie codzień człowiek dowiaduje się, że kobieta, którą spotkał przypadkowo na ulicy spała z jego kumplem z drużyny, a z drugim spotkała się przez kilkanaście miesięcy jeszcze za szczeniaka.
- Mikuś to duży chłopak, zrozumiałby - zajął miejsce koło niej.
- Nie chciałam mu nigdy robić nadziei na "długo i szczęśliwie". Zresztą, nawet nie jesteśmy parą, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo - pociągnęła go za koszulkę.
- Już, już - położył się. - Tęskniłem za tobą, wiesz? - spojrzał jej głęboko w oczy.
- To chyba dobrze, nie sądzisz? Przynajmniej masz pewność, że coś dla ciebie znaczyłam...
- Bardzo dużo - pochylił się nad nią i pocałował ją czule.
   Wysunął delikatnie rękę pod jej koszulkę. Oplotła go udami w pasie i zatopiła dłoń w jego czarnych włosach, drugą szybkim ruchem ściągnęła z niego kadrowy t-shirt.
   Ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętnie, ale nie brakowało w nich subtelności. To najlepiej zapamiętała z wspólnych nocy z Buszkiem... Namiętność i delikatność. Cudowne zestawienie.
   Złączyli swoje ciała, jak za dawnych czasów. Trochę się od tamtej pory pozmieniało, ale nadal im obojgu się to bardzo podobało. Żadne z nich nie było zobowiązane stałym związkiem, nie mieli dzieci, więc mogli się bawić i korzystać z życia. W tym momencie właśnie to robili. Cieszyli się swoją wolnością i odnoszoną przyjemnością.
- Spałaś z Mikusiem? - spytał, bawiąc się jej włosami.
- Nie. Dlaczego cię to tak interesuje?
- Czułabym się głupio, będąc powodem zdrady dziewczyny mojego kumpla. Strasznie głupio.
- A sypiając z jego osobą towarzyszącą to już nie?
- W twoich ustach to na serio brzmi jakbym był winny.
- Naprawdę? - uśmiechnęła się, delikatnie muskając ustami jego obojczyk.
- Uhm - złączył ich wargi po raz kolejny.
   Smakowała, jak miód. Była cholernie słodka, a dodatkowo jeszcze bardzo kusząca.

__________

Witam.

Przepraszam za opóźnienie, ale nie mogłam się zebrać do dodania rozdziału, a przede wszystkim napisania kilku słów od siebie.

Po pierwsze moje bloggerowe konto na twitterze to @bloggersusan i to tam będę informować o nowych rozdziałach i takich tam związanych z moją twórczością, więc zachęcam do zaglądania i followowania.

Po drugie znów mnie zawiedliście w kwestii komentarzy, ale już nie będę się o nie upominać. To tylko świadczy o tym, że to już definitywnie moje ostatnie opowiadanie.
Skończę to i Wronę, do którego swoją drogą też trudno mi się zmotywować i znikam. Zostawiam Was  z całą moją twórczą przeszłością.

Prostując, w moim opowiadaniu Buszu jest singlem!

Tyle, Susan.

sobota, 11 października 2014

10. We wszystkim można dostrzec piękno.

   Jej stopy zatapiały się w złocistym piasku, a ciało okalała chłodna, morska bryza. Dookoła było cicho, jakby została sama w tym wielkim Trójmieście. Na sopockiej plaży nie było żywej duszy. Kilka osób przechadzało się po molo i Monciaku.
   Niebo było zachmurzone, powietrze rześkie, jakby była wczesna wiosna, a nie środek lata. Lubiła taką pogodę. Nic nie zapowiadało upału, a co najwyżej deszcz. Nie ulewę, ale orzeźwiający deszczyk pobudzający do życia wszystko dokoła.
   Fale delikatnie uderzały o siebie i rozchodziły się po nadbrzeżnym piasku. Co parę metrów morze wyrzucało kilka ciemnozielonych glonów, a czasami nawet muszle. Plaża była pokryta nielicznymi, oszlifowanymi przez słoną wodę kamykami. Miały one różne kolory: od beżu, przez czerwień i bordo po granat. Każdy mógł znaleźć taki, jaki mu się podobał.
   Temperatura powietrza wynosiła około dwadzieścia stopni Celsjusza.
   Chwyciła się za ramiona i potarła je delikatnie w celu wytworzenia ciepła. Miała na sobie dżinsowe szorty, białą koszulkę na ramiączkach i szarą bluzę na długi rękaw bez kaptura zakładaną przez głowę. Podniosła swoje rzymianki i udała się w kierunku molo.
   Jakiś chłopak stał ze sprzętem nagłaśniającym i śpiewał. Miał piękny głos. Melodyjny, delikatny, z cudowną manierą. Śpiewał piosenkę z wschodnim akcentem. Sądziła, że po ukraińsku. Być może się myliła, ale było to bardzo wątpliwe. Przystanęła przy nim i z uśmiechem na twarzy wsłuchiwała się w każde jego słowo. Wciągnęła z kieszeni piątaka i wrzuciła go do futerału, gdy skończył jeden z utworów.
- Dziękuję bardzo - ukłonił się jej lekko.
   Oprócz niej dookoła nie było nikogo. Poznała go. Słyszała tyle opinii o jego talencie i autentyczności. Teraz zakochała się w jego głosie, a i sama musiała przyznać, że do najbrzydszych nie należał.
- Proszę - usiadła na ławce obok. - Jesteś z Ukrainy, prawda?
   Majstrował coś przy sprzęcie. Najwyraźniej zaczynał szwankować.
- Tak. Artem, miło mi - ucałował ją w dłoń.
- Dżentelmen - zaśmiała się, a on jej zawtórował. - Julia. Mnie również jest miło. Lubisz grać na ulicy?
- To dzięki niej robię to, co kocham.
   Zaczął kolejną piosenkę. Tym razem polską. "Ostatni" Edyty Bartosiewicz. Wyszło mu to cudownie.

Zatańcz ze mną jeszcze raz...
Otul twarzą moją twarz...
Co z nami będzie?
Za oknem świt...

   Zadzwonił jej telefon.
- Chwila - mruknęła. - Do zobaczenia - pomachała grajkowi i odeszła kawałek dalej. - Cześć, co jest?
- Już na miejscu?
- Tak. Dałam sama radę, jeśli chcesz wiedzieć. 
- Wspaniale. Jestem z ciebie dumny, Jolie!
- Puknij się ty w ten swój pusty łeb, Mika - burknęła.
- Nie taki tam znowu pusty... Robert ci pomógł?
- Czego nie zrozumiałeś w słowie "sama"? Czy ja zawsze muszę powtarzać wszystko trzy razy zanim twoje szare komórki to przetworzą? Mika, dorośnij, chłopcze...
- Nie wiem czy mam być o co zazdrosny po prostu - mruknął cicho niczym dziecko, które właśnie zostały skarcone.
- Masz. Coś jeszcze? Jakieś pytania? Wątpliwości? Sugestie?
- Nie warcz na mnie, dobra?
- Jasne. Widzimy się, jak wrócisz z Francji, Wielkoludzie...
- Nie tak szybko! - przerwał jej.
- Po zgrupowaniu w Spale? - powiedziała zmarnowanym głosem.
- Nie w tym sensie - zaśmiał się. - We Francji będzie integracja, a ja mogę zabrać ze sobą osobę towarzysząca. Masz ważny paszport? I co na siebie wyłożyć?
- A co? Mam tam jechać w sukni ślubnej albo małej czarnej? Myślisz, że nie mam żadnych bluzek na ramiączkach ani szortów? W jakim ty świecie żyjesz? A nie, sorry... Nie widziałeś mojej szafy. Dobra, wybaczone.
- Jesteś zakupoholiczką? Nie chcę ryzykować utratą majątku.
- Tatuś wolał kupić mi nowy ciuch niż zrezygnować z kolacji z jakąś młodszą od niego panią prawnik. Ludzie różnie okazują miłość. Niestety niektórzy okazują ją tylko przez pieniądze. Nie rób mi tego, dobrze? Nie nadrabiaj czasu spędzonego osobno bardziej lub mniej wartościowymi prezentami. Nie krzywdź mnie tak samo, jak jedyna osoba, której ufam. Jest jeszcze mój brat, ale... On jest za mały, żeby wszystko zrozumieć.
- On ma czternaście lat.
- O czternaście za  mało, żeby wszystko zrozumieć.

__________

Serwus!

Przepraszam za opóźnienie, ale w tym tygodniu miałam lekkie urwanie dupy w szkole.
Nauka, referat, wypowiedź typu maturalnego na polski, ćwiczenie ustnej matury z języka angielskiego, praca klasowa...
W międzyczasie czytałam "Wszystkie barwy siatkówki" Marcina Prusa i serdecznie polecam! Cudowna biografia, przepełniona dobrym humorem i takim specyficznym "smaczkiem", który nadaje jej charakteru.

Apeluję o komentarze, bo aż żal patrzeć, serio.
Wiem, że nie jest to wybitne opowiadanie, a ja jestem irytująca, jak mało kto.
Cóż, ja muszę z tym żyć i Wy również, choć nie ukrywam, że czasem mam siebie dosyć...

Zostawiam Was z tym czymś u góry, Susan.

sobota, 27 września 2014

9. Kobieta samodzielna jest bardziej pożądana.

   Rozciągnęła się na kanapie i zaśmiała z kolejnego żartu odpowiedzialnego przez Mikę. Spotkali się już drugi czy trzeci wieczór. Korzystali z czasu, który mogli spędzić razem przed zgrupowaniem we Francji. Gdy treningi w Bełchatowie tylko się skończą, ona przenosi się do Trójmiasta. Został jej jeden dzień na pożegnanie się z ukochanym miastem, ulubioną halą i ludźmi, których spotkała na swojej drodze.
   Siedział na podłodze, opierając się plecami o sofę, a ona bawiła się kołnierzykiem jego kraciastej koszuli.
- Dasz sobie sama radę w Gdańsku?
- Muszę - pogłaskała go po policzku pokrytym kilkudniowym zarostem.
- W razie czego dzwoń. Już tam mieszkałem kilka lat temu, więc trochę znam tamto miasto.
- Przestań trząść portkami. Jestem dużą dziewczynką, wiesz?
- Zauważyłem - prychnął.
- Chcesz owacje na stojąco?
- Nie zaszkodziłoby - podpuścił ją.
- To wstawaj i sobie zaklaszcz.
- Opuśćmy sobie tę przyjemność - mruknął. - Opowiesz mi o swojej rodzinie? Miałaś mi to wyjaśnić, pamiętasz?
- Pamiętam. Racja, jakoś do tego mi się nie paliło, ale skoro chcesz to proszę bardzo - wypełniła płuca dużą ilością powietrza. - Mój tata jest prawnikiem i zawsze fascynowała mnie jego praca, dlatego wybrałam ten sam zawód. Rodzeństwa jako takiego nie mam, ponieważ mój przyrodni, młodszy brat mieszka w Kanadzie, a jego nienormalna matka uniemożliwia mi z nim kontakty. Sądzi, że spróbuję go zabrać do Polski. Młody tak czy siak rozmawia ze mną na Skypie i próbuje wszelkich rozwiązań, by nie zepsuć naszych relacji. Nieźle mu się za to obrywa, ale nie rezygnuje. Jestem z niego dumna.
- Twój ojciec był niewierny?
- To nie takie proste. Moja matka miała romans, a dopiero potem, jak byli w separacji, mój tata miał "skok w bok" i tak oto na świat przyszedł mój brat. Miałam wtedy dziesięć lat. Sprawy rozwodowe ciągnęły się w nieskończoność. Gdy miałam piętnaście lat, tata zażądał, żeby odebrać mamie prawa rodzicielskie, ponieważ nadużywała alkoholu. To poszło znacznie szybciej. W dniu moich szesnastych urodzin moja mama zerwała ze mną wszelkie kontakty. To był najgorszy dzień mojego życia - wycedziła przez zęby, a po jej policzkach pociekły łzy. - I cały makijaż szlag trafił.
   Zajęła miejsce koło niego i wtuliła się w jego tors. Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie mocniej. Wyciągnęła z kieszeni chusteczki, otarła mokre lica i wydmuchała nos.
- Sorry.
   Zaśmiał się i ucałował ją w czoło.
- Nic się nie stało, Śliczna - pogłaskał ją czule po ramieniu.
- Moje życie jest do dupy. Zawsze będę próbowała naprawiać swoje związki, a nie tylko je rozwiązywać. Pomińmy ten poprzedni. Tamten facet był chamem.
- Nakopię mu do dupy.
- Mówiłam ci coś kiedyś, nie? - spojrzała na niego, marszcząc brwi.
- Może - mruknął, zbliżając swoją twarz do jej.
   Cały czas patrzył jej prosto w oczy. Ich usta dzieliła coraz mniejsza odległość, aż w końcu połączyły się. Ujęła jego twarz w dłonie i rozkoszowała się chwilą. Całował dobrze, nie mogła zaprzeczyć. Trwali w tym transie dobrych kilka minut. Żadne z nich nie chciało tego przerywać.
- Jestem lepszy od Roberta? - zaśmiał się, gdy ich wargi się rozstały.
- Trudno stwierdzić. Oboje jesteście dobrzy - pokiwała głową z uznaniem.
- No tak... On ma więcej doświadczenia.
   Wybuchnęła śmiechem i musnęła jego usta.
- Zawsze możemy to zmienić w sumie - odwzajemnił pocałunek.
- Może frytki do tego? - trąciła go w ramię.
- Nie szturchaj mnie tu! Jeszcze kontuzję złapię!
- Za nogi chyba - wytknęła mu język.
   Zaśmiał się i zaczął ją łaskotać, co wywołało masę obelg pod jego adresem.

__________

Witam, cześć i czołem!

Tym razem trochę krócej niż poprzednio. Trochę przejściowy rozdział, choć nie takiż znów nudny... Pierwszy pocałunek Gregorczyk i Miki! Pierwszy, jeśli dobrze pamiętam i nic nie schrzaniłam w przywoływaniu wspomnień. W każdym bądź razie pierwszy tak subtelny, szczery i bądź co bądź intymny (bez skojarzeń, proszę).

Przypominam o komentarzach i kilku słowach spod poprzedniej części opowiadania.
Lubię pisać opowiadania, szczególnie te, które publikuję, co nie zmienia faktu, że jeszcze milej czyta się Wasze komentarze i rozmyślania na temat dalszych losów bohaterów.
Szczególnie miło czytało mi się komentarze pod epilogiem na opowiadaniu z Nikołajem Penczewem i Mattem Andersonem (link znajdziecie u dołu bloga). Byłam z siebie dumna, ponieważ potrafiłam w Was wzbudzić ogrom emocji. To dla autora bardzo ważne, wierzcie mi.

To tyle, Susan.

czwartek, 18 września 2014

8. Samobójstwo to największy egoizm na świecie.

   Zakleiła taśmą pierwsze z pudeł i usłyszała pukanie do drzwi. Podniosła się z klęczków i ze szpulką samoprzylepnego tworzywa w ręku poszła otworzyć. Nacisnęła klamkę, a jej oczom ukazał się Mateusz, z którym się umówiła.
- Chcesz mnie zakneblować na powitanie? - zaśmiał się, wskazując rzecz, którą trzymała.
- Przykleję cię do krzesła, pasuje? - wypuściła go do środka.
- Może ja jednak przyjdę innym razem?
- Ani mi się waż! - zatarasowała mu wyjście. - Kilka godzin temu zbyłam Roberta i nie będzie miał kto mi pomóc. Chyba nie chcesz mnie zostawić z tym samej, co? - kiwnęła głową na przedmioty porozrzucane po podłodze.
- Robert? - w jego głosie dało się wyczuć nutkę zazdrości.
- Stażysta mojego ojca, początkujący prawnik... Nie jest moim chłopakiem, jeśli o to ci chodzi.
- Nie chcę znać szczegółów.
- Prawidłowe posunięcie.
   Kolejne minuty i godziny minęły im bardzo szybko. Towarzyszyły im duża ilość śmiechu i historie z ich życia. Dowiedzieli się o sobie naprawdę wiele. Ona poznała najmniejsze szczegóły jego transferów i podróży po świecie w koszulce z biało-czerwoną flagą. Usłyszała masę anegdot i kawałów wyniesionych z klubowych i reprezentacyjnych szatni. Opowiadał jej o najpiękniejszych halach i atmosferach panujących na każdej z nich. Była zachwycona i obiecała mu, że postara się przyjechać na jakiś mecz kadry Polski.
   Był zaskoczony jej barwnym życiorysem i przyszłym zawodem. Nie widział w niej ani pani mecenas ani prokuratora, a tym bardziej sędziny! Wyglądała mu raczej na architekta, a po umeblowaniu jej lokum był o tym niemalże przeświadczony. Styl minimalistyczny szczególnie do niej pasował. Wszystko było schludne i piękne. Piękne, jak ona. Zupełnie, jak ona.
   Zakleili ostatni karton i odetchnęli z ulgą, opadając na podłogę. Założył ręce za głowę, a ona potraktowała jego tors, jak poduszkę. Wpatrywali się w sufit, a cisza okalała ich z każdej strony. Szczelnie i bardzo skutecznie. Nie chcieli wypełniać przestrzeni wokół siebie falami dźwiękowymi. Taka kolej rzeczy bardzo im odpowiadała.
   Obróciła się na brzuch i oparła brodę na rozłożonych dłoniach. Uciskała lekko jego mostek, nie zadając mu przy tym bólu. Podniósł delikatnie głowę i zerknął na nią.
- Jestem brudny? - puścił jej oko i powrócił do poprzedniej pozycji.
- Palisz.
- Zabrzmiało, jak oskarżenie.
- Bo nim było. Nie powinieneś palić.
- Nikt nie powinien, pragnę zauważyć.
- Sportowiec tym bardziej. Dlaczego nie dajesz przykładu młodym zawodnikom?
- Pokusa, której nie potrafię się oprzeć. Papierosy są... Są, jak kobiety. Jeśli jesteś uzależniony to, choćbyś bardzo chciał, nie zerwiesz z tym.
- Ludzie rzucają palenie. Nie ściemniaj, Mika - zmarszczyła brwi. - Marlboro?
- Skąd wiesz?
- Paczka wypadła ci z kieszeni spodenek, urodzony refleksie.
- To stąd wiesz, że palę!
- Nie. Poczułam dym papierosowy, jak wchodziłeś i czuję go teraz. Cała koszulka ci nim przesiąknęła, Mikuś - wystukała opuszkami popularną melodię na jego obojczyku.
- Nie lubisz tego, prawda? - pogłaskał ją po policzku.
- Nienawidzę. Sama paliłam góra trzy razy w życiu i nie zrobię tego więcej. To samobójstwo. Najbardziej rozpowszechnione w świecie, ale jednak samobójstwo. Nie rób tego sobie i swoim bliskim.
- On nie pali, prawda?
- Kto? - obróciła się na plecy, splatając przedramiona na klatce piersiowej.
- Robert. Nie może palić, w końcu poszłaś z nim do łóżka.
- Jesteś bezczelny, ale, jeśli cię to tak cholernie interesuje, to masz rację, Robert nie pali. Jednakże chyba nie jesteś tutaj, żeby rozmawiać ze mną o moich perypetiach łóżkowych i ich pikantnych szczegółach.
- Może jednak już pójdę - podniósł się do pozycji siedzącej, a ona złapała go za rękę. - To chyba będzie najlepszy pomysł. Nie chcę powiedzieć czegoś, czego potem będę żałował.
- Za dużo ci odszczekałam. Przepraszam - objęła go w pasie. - Nie powinnam tego robić. Naprawdę przepraszam. Bardzo mi przykro. Musiałeś się poczuć cholernie źle.
- Też mam uczucia, racja, ale nie byłem wobec ciebie fair, więc rozumiem twoją reakcję - zerknął na swojego Rolex'a. - Poźno już. Muszę wracać do hotelu, bo Stephane jutro wieczorem przywiąże mnie do krzesła.
- Nie musi. Pożyczę mu taśmę. Jeszcze trochę zostało - zaśmiała się, a on jej zawtórował.
   Wyprostował wszystkie kości i pomógł jej wstać. Stanęli w przejściu i przytulili się na pożegnanie. Uśmiechnęła się smutno, gdy wychodził.
- Do zobaczenia, Jula - ucałował ją w czoło.
- Mam nadzieję, że do jutra. Do zobaczenia.
   Zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku.

__________

Dzień dobry lub dobry wieczór!
Zależy o jakiej porze dnia zabieracie się za czytanie.

Dziś znów duet Mika i Julia.
Sprawa z Robertem wyszła na jaw i, jak sami widzicie, nasz przyjmujący nie był wniebowzięty. 
Troszkę inna odsłona Mikusia, druga twarz, oblicze. Zawsze miły, uczynny, serdeczny, w tym rozdziale nieco drażliwy, a nawet poirytowany. Przepraszam za zepsucie mu image'u.

Mam prośbę o komentarze, bo znów można je policzyć na palcach jednej ręki, niestety.
Mnie to naprawdę pomaga i, kurczę, głupio mi pisać niemalże do siebie.
Szczerze mówiąc, to ja nie muszę dodawać kolejnych rozdziałów. Mogę usunąć to opowiadanie z dnia na dzień i nikt nie pozna końca historii.
Wkurza mnie to, bo ogólnie osób informowanych na wszelkie sposoby jest około trzydziestu, a komentuje zaledwie 1/6... Aż żal patrzeć na cyferki pod postami.

Tyle ode mnie, Susan.

niedziela, 7 września 2014

7. Czekanie niepewnością jest otulone.

   Ściągnął sznurówki i zawiązał je w kokardki. Założył czarną treningową koszulkę, pociągnął spodenki i białe skarpetki, sprawdził jeszcze wyświetlacz telefonu... Pusto. Jego nadzieja na kolejne spotkania z Julką powoli umierała.
   Wszedł na halę i uśmiechnął się do kamery Igły.
- Noworoczne postanowienie?
- Krzysiu, jest lipiec. Trochę się spóźniłeś z tym pytaniem.
- A miałeś jakieś? - dociekał libero.
- Miałem rzucić palenie, jak co roku.
- I?
- Dupa. Jak co roku zresztą - zaśmiał się.
   Ignaczak mu zawtórował.
- Wsistko dobdzie? Moziemy już zaciąć trening? - Stephane pomachał do obiektywu.
- Guys, are you ready? - krzyknął Phelippe.
- Yes, sir! - odpowiedzieli chórem.
- I like it - zaśmiał się drugi z trenerów biało-czerwonych.
   Zaczęli trening taktyczny. Po kilku godzinach ciężkiej pracy udali się pod prysznice, a następnie do hotelu. Wszyscy zajęli wygodnie miejsca w wypucowanym autokarze.
- Znów będziemy cię męczyć, Wronka - od razu można było usłyszeć głos Ignaczaka.
- Zaczynam się już przyzwyczajać, a rzekłbym nawet, że prawie się uodporniłem na twe niewątpliwe wdzięki, Krzysiu!
   Kamera wylądowała przed nosem Fabiana jedzącego czekoladowy batonik. Zza jego fotela wyłonił się Konarski.
- Nadrabia stracone kalorie!
- Robi masę! - z tyłu zachichotał Karol.
- Dajcie człowiekowi normalnie zjeść, a nie się pastwicie - zwrócił uwagę kolegom z drużyny Szampon.
- Popieram. Dzięki, Mario - Drzyzga posłał mu przyjazny uśmiech.
- Spoko, Fabi.
- A czegóż nasz Mikuś taki smutny? - Boci zmierzwił włosy zapatrzonemu w okno przyjmującemu.
- Nie, nic. Wszystko gra.
- Mikuś, nie oszukuj! - pogroził mu palcem.
- Nie teraz, Grzesiek. Potem pogadamy.
- Jak chcesz. Wal śmiało, jakby co.
- Dzięki.
   Z powrotem wyjrzał przez szybę autobusu i zamyślił się. Czekał na telefon, sms, jakikolwiek znak życia, a nie dostał nic. Zapadła się pod ziemię. Może coś jej się stało? Od razu odsunął od siebie tę myśl. Może już się przeprowadziła? Nie, dałaby mu znać. Napisałaby jedno głupie zdanie. Nie znali się długo, ale złożyła wobec niego obietnicę. Musi jej dopełnić. Może kogoś ma? Nie, przecież miała złamane serce i była zdruzgotana. Nie pozbierałaby się tak szybko, bo co to jest kilka dni w pryzmacie roztrzaskanych i sponiwieranych uczuć? Nic. Zupełnie nic.
   Poczuł wibracje w kieszeni. Z podekscytowania ręce trzęsły mu się tak mocno, że prawie upuścił na podłogę telefon. Julia. Kamień spadł mu z serca.
- Cześć, Mateusz - usłyszał jej radosny sopran. - Właśnie wychodzę od ojca z biura. Innym razem ci to wyjaśnię.
- Cześć. Wreszcie dostałem prawo głosu.
- Przepraszam - zaśmiała się. - Miło mi cię poinformować, że będziemy mieszkać w tym samym mieście.
- Jednak Gdańsk?
- Tak. Wszystko załatwione. Uniwersytet, mieszkanie. Wszystko uporządkowane - ściszyła ton.
- Serce też? - mruknął.
- Dobra. Poprawka. Prawie wszystko.
- Tak myślałem. Widzimy się niedługo? - jego oczom ukazało się tymczasowe lokum.
- Jeśli masz ochotę na zapełnianie wielkich pudeł na przeprowadzkę to zapraszam.
- Mogę ci je nawet do samochodu zanieść.
- Z tą ofertą to nie tak szybko! Mam jeszcze trochę czasu - usłyszał jakiegoś mężczyznę po drugiej stronie słuchawki. - Do wieczora.
- Do zobaczenia - rozłączył się.
- Robert, co się stało? - zmierzyła go od góry do dołu. - Nie wyglądasz na przyjaranego, więc strażaków nie potrzeba...
- Chcę ci pomóc z pakowaniem - wyszczerzył się.
- To chyba nie jest dobry pomysł - przygryzła dolną wargę.
- Dlaczego? Moglibyśmy spędzić ze sobą trochę czasu.
- Już mi się ktoś zaoferował, że tak powiem. Nie masz powodu do zazdrości czy obrażania się. Broń, Boże! Po prostu już znalazłam osobę, która mi pomoże dziś wieczorem  - poprawiła mu lekko skręcony krawat.
- A jak będziesz zawozić wszystko do Trójmiasta? - spojrzał na nią błagalnie.
   Jemu naprawdę zależało, a ona była w kropce. Nie podniosła się jeszcze po rozstaniu, a raczej porzuceniu jej przez byłego chłopaka. Niedoszłego narzeczonego tak na dobrą sprawę.
   Nie poznała jeszcze dobrze stażysty z kancelarii swego ojca. Oczywiście od strony psychologicznej, bo manualnie znają się bardzo dobrze.
- Zobaczymy. Dam ci znać, Tygrysku - puściła mu oko.
- Dobrze. Wracam do pracy. Do zobaczenia.
- Do widzenia - pocałowała go czule.
   Z lekkim ociąganiem rozstali się. Ruszyła w stronę mieszkania.
   Czasami miała wrażenie, że lubi zabawiać się mężczyznami. Flirtuje, czaruje, a potem zostawia bez słowa. Nie chciała tak żyć, ale nie potrafiła inaczej. Jej podświadomość miała ogromną przewagę nad rozumem. Ubolewała nad tym, ale cóż miała poradzić?

__________

Witam.

Kolejna porcja Igłą Szyte! Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu!
Pisałam ten rozdział dobre kilka tygodni temu i dlatego uczestniczy w nim Bociek, którego tak na marginesie darzę wielką sympatią, bo według mnie to bardzo sympatyczny człowiek i warty uwagi, jako sportowiec. Oby w przyszłości moglibyśmy go nazwać drugim Mariuszem Wlazłym.

Komentujcie, błagam. Znów u Was z tym cienko.

Do następnego, Susan.

niedziela, 31 sierpnia 2014

6. Życie nieustannie poddaje nas próbom.

   Wcisnęła na siebie rurki i rozejrzała się po pochłoniętym w półmroku pokoju, poszukując swojej koszulki. Zgarnęła ją z komody i na szybko poprawiła położenie swoich brązowych włosów. Stanęła, opierając się o wielką szafę z lustrem, i wpatrywała się w śpiącego Roberta, stażystę swego ojca. Na dobrą sprawę to ona zaciągnęła go do łóżka. Chciała się zabawić i wyluzować. Nie był oporny na jej wdzięki, co tylko ułatwiło jej zadanie, a kto wie, może przyda jej się ta znajomość?
   Przykucnęła przy jego twarzy, opierając się łokciem o stelaż łóżka, bardzo wygodnego tak na marginesie. Przeczesała delikatnie palcami jego blond włosy i wierzchem dłoni przesunęła po jego zaroście. Spał na brzuchu, a jego barki unosiły się równomiernie. Musnęła delikatnie jego usta i ostatni raz pogłaskała go po twarzy.
- Byłeś lepszy niż się spodziewałam. Mogłabym ci zaufać. Do zobaczenia, Robert - wyszeptała, a w odpowiedzi usłyszała koci pomruk.
   Z trudem powstrzymała się od śmiechu i, zostawiając na stole w pokoju karteczkę, wyszła z mieszkania.
Dobrze się bawiłam. Chętnie to kiedyś powtórzę, a póki co życzę wytrwałości w pracy z moim ojcem. Julia.
P. S. Trudno cię okiełznać pod TYM względem, Tygrysku.
   Obudził go dźwięk zamykanych drzwi. Obejrzał się w drugą stronę. Nie było jej. Zaklął pod nosem i opadł zrezygnowany na poduszkę. Tak bardzo mu się podobała. Nie miało dla niej znaczenia, że jest stażystą w kancelarii jej biologicznego. Nie chciała się w ten sposób na nim odegrać, ale tylko rozerwać. Ostatnio dużo przeszła, a to mógł być ostatni raz w życiu, kiedy ją widział. To mu się zbytnio nie spodobało.
   Wstał, by się wykąpać, po drodze zapalił światło i zauważył świstek papieru pozostawiony przez Gregorczyk. Przeczytał jego treść i uśmiechnął się.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo - skomentował ostatnie zdanie.
   Obróciła się przez ramię. Już nie spał. Wsiadła do samochodu i kątem oka spostrzegła, jak, stojąc w oknie, patrzy na jej wyjeżdżający z parkingu samochód.
   Wbiegła po schodach przemoczona do ostatniej nitki. Akurat, jak wysiadła z auta lunął deszcz i rozhulał się na całego. Zaczęło walić piorunami. Szybko się wykąpała i położyła spać. Po dniu pełnym róznorakich wrażeń była wręcz nieprzytomna. Po kilku minutach oddała się w objęcia Morfeusza.
   Nie otwierając oczu, próbowała wymacać na półce nocnej swój dzwoniący telefon. Przesunęła po ekranie zieloną słuchawkę.
- Tak? - jej głos był wyraźnie zaspany.
- Obudziłem cię?
- Trochę. Co jest?
- Wpadnij dziś do kancelarii. Dam ci klucze. Mieszkanie jest urządzone. Będziesz musiała tylko zabrać swoje rzeczy osobiste i trochę sobie w nim posprzątać.
- Dobrze. Dzięki, tato. Idę dalej spać. Wpadnę później.
- Idź, idź. Dopiero dziewiąta. Dziwnym trafem mój stażysta też się spóźnia.
- Skąd wiesz? - warknęła.
- Widziałem, jak na ciebie patrzył, jak ostatnio ode mnie wychodziłaś. Kolorowych snów - rozłączył się.
   Odłożyła komórkę i odpłynęła.
   Minęła próg budynku. Przy ladzie w recepcji stał Robert i rozprawiał zaciekle z sekretarką. Przywitała się. Jej ojciec właśnie miał spotkanie z klientem. Zajęła miejsce koło swego znajomego i cierpliwie czekała.
- Wyspałaś się? - błękitne tęczówki mężczyzny zwróciły się w jej stronę.
- Ktoś mi w tym próbował przeszkodzić. Z powodzeniem niestety.
- Muszę to zanieść Grześkowi - Dominika wzięła do ręki plik papierów. - Jakby ktoś dzwonił to odbierajcie.
- Damy radę - Małaszyński puścił oko córce najlepszego mecenasa w województwie łódzkim. - Dlaczego uciekłaś? - spytał, gdy zostali sami.
- Nie chciałam, żebyś się przestraszył, jak mnie rano zobaczysz. No wiesz, pierwsze pół godziny to faza zombie.
- Ładne musi być to zombie - pogryzł dolną wargę. - Szkoda, że się o tym nie miałem, jak przekonać - założył jej za ucho kosmyk włosów.
- Zaraz ktoś tu może wejść i ta dwuznaczna sytuacja wcale nie musi być odczytana na twoją korzyść - chwyciła jego dłoń i odsunęła ją od swojej twarzy. - Mizianie się w tym miejscu to nie jest dobry pomysł.
- Masz do mnie uprzedzenie czy boisz się, że twój tata się dowie? - uśmiechnął się zalotnie.
- Tata wie, a co do uprzedzenia... - zamyśliła się. - Po prostu nie potrafię szybko darzyć ludzi zaufaniem. Jedyną osobą, której ufam, jest mój tata, a i tak rzadko z nim rozmawiam i nie mamy dla siebie czasu.
- A mama? Przyjaciele?
- Nie umiem znaleźć tych prawdziwych. Mama? Nie mam mamy. Zostawiła mnie i ojca, w dniu moich szesnastych urodzin. Najgorszy dzień w moim życiu.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało. Przecież nikt nie mógł ci o tym powiedzieć.
- Ty możesz mi powiedzieć więcej - uśmiechnął się i pocałował ją czule.
- Robert - wydała z siebie pomruk sprzeciwu. - Mówiłam, nie tutaj.
- Nie moja wina, że mi się tak podobasz.
- Przestań. Jedna noc nic nie znaczy.
- Przecież napisałaś... - posmutniał.
- Wiem, co napisałam - splotła palce ich dłoni. - Chodzi o to, że się wyprowadzam i prawdopodobnie dziś widzimy się po raz ostatni.

__________

Witam.

Jednodniowy poślizg.
Przepraszam, ale od rozpoczęcia roku szkolnego, na którego wcale nie czekam, może to się zdarzać częściej. Zaczynam liceum i pewnie będę miała grafik zawalony do granic możliwości.

Pod ostatnim rozdziałem było mniej niż dziesięć Waszych komentarzy.
Przykro mi się na to patrzyło, bo sądząc po ilości informowanych przeze mnie osób i obserwujących ten blog na luzie powinno ich być dwadzieścia.
Mam wrażenie, że szmacę w tym opowiadaniu.
Komentujcie, bo to motywuje i daje kopa, a jak się widzi kilka komentarzy,
to aż się nie chce dodawać rozdziału.

Do następnego, Susan.

sobota, 23 sierpnia 2014

5. Czasami potrzebny jest nagły zwrot akcji.

   Przeczesała dłonią  włosy i weszła do kuchni. Przez duże okno wypadały liczne promienie słońca. Uchyliła je, wpuszczając do mieszkania pozornie świeże, a przynajmniej chłodne powietrze. Pochmurne niebo i siąpiący deszcz skutecznie obniżyły temperaturę, która jeszcze kilka dni temu wskazywała ponad trzydzieści stopni Celsjusza.
   Wskoczyła na blat, jedną ręką wyciągnęła mleko z lodówki, a drugą płatki śniadaniowe z górnej szafki. Wsypała sobie do buzi czekoladowe kuleczki i zapiła je białym płynem. Szybkie śniadanie, lecz dla niej typowe. Zjadła kilka garści i udała się do łazienki. Przemyła twarz, wykonała subtelny, dzienny makijaż, ubrała się w jasnoniebieskie dżinsowe rurki, błękitną bluzkę na szerokich ramiączkach z niedużym dekoltem i wyszczotkowała zęby. W przedpokoju wcisnęła na stopy niebieskie trampki przed kostkę, narzuciła na siebie długi, granatowy kardigan, który wisiał akurat na wieszaku, i chwyciła kluczyki od samochodu. Wyszła z mieszkania, zakluczając za sobą drzwi i zbiegła po schodach na parking. Szybko przemieściła się spod klatki do swojego czarnego BMW X6. Odpaliła silnik i z piskiem opon wyjechała z obejścia bloku.
   Zaparkowała pod kancelarią ojca. W hallu, na którym znajdowały się drzwi do gabinetów mniej lub bardziej renomowanych mecenasów, spotkała nowego stażystę. To jego mijała kilka dni temu na ulicy. Ciemny blondyn, wysoki, przystojny, pokaźnej muskulatury. To jego skojarzyła z postacią Chase'a z serialu o doktorze Housie. Sekretarki nie było.
- Gdzie Dominika?
- Poszła na lunch. Mogę w czymś pomoc? - stanął przed nią z teczkami pełnymi akt sądowych.
- Ojca szukam. Nie ukrywam, że to niecodzienna sytuacja, więc dobrze by było, gdyby się znalazł.
   Młodzieniec rozejrzał się po pomieszczeniu. Duże, solidne biurko z ladą, w kącie szklany stolik i dwie skórzane kanapy, ogromne okna budynku z widokiem na elektrownię i wszędzie obecne duże płytki z białego, zimnego marmuru.
- Chyba jest trochę zajęty - powiedział półszeptem, zbliżając się do niej lekko.
- Gówno mnie to obchodzi. Muszę z nim porozmawiać. Tu i teraz!
- Chyba nie masz zamiaru tam wchodzić? - spytał przestraszony.
- Ja? Nie. Macie przecież telefon w recepcji.
- Podoba mi się twój tok myślenia - uśmiechnął się, ukazując pełne uzębienie.
   Weszła za ladę i chwyciła telefon do ręki. Na spisie wiszącym nieopodal niego odczytała numer do biura swego ojca. Połączyła.
- Tak, Dominiko? - usłyszała głos "płodziciela".
- Jest Pan proszony do hallu.
- Jestem zajęty.
- To pilne.
- Jak bardzo?
- Piekielnie.
- Dobrze. Proszę dać mi dwie minuty.
   Odłożyła słuchawkę na miejsce i zerknęła na stażystę. Opierał się na łokciach, wpatrując się w nią, jakby była co najmniej Mona Lisą. Uniosła lekko brew, czekając aż się odezwie.
- Przepraszam - zamrugał kilkakrotnie. - Nieprzyzwoite byłoby umówić się na randkę z córką szefa?
- Jeżeli chcesz to zrobić tylko po to, by zaciągnąć ją do łóżka to chyba tak - odpowiedziała, stając koło niego i poprawiając mu czarny, wąski krawat. - Faceci w garniturach są cholernie seksowni, ale prawnicy to zazwyczaj snoby, chodzący na mecze tenisa lub grający w golfa.
- Wolę piłkę ręczną na przykład. Poza tym, skoro tak ci się podobam to może dasz namówić się na kolację?
- Przyszłam tu do ojca, nie do ciebie, Kotku - pocałowała go w czubek nosa.
- Też mi się podobasz...
- Widzę, że masz co robić - wskazała akta. - Powodzenia.
   Z gabinetu jej ojca wyszła jedna z prawniczek, a klon Chase'a zmył się do swego tymczasowego biura.
- Proszę do mnie - zza drzwi wyłonił się jej biologiczny. - O, Julia - rzekł zmieszany.
- Cześć, tato - uśmiechnęła się sztucznie. - W dupie mam z kim sypiasz, potrzebuję pomocy - wycedziła przez zęby, mijając go.
- Co się stało?
- Zmieniam uniwersytet. Wiem, że mamy mieszkanie w Gdańsku. Potrzebuję go - powiedziała rzeczowo.

__________

Witam.

Od tego rozdziału jako Susan. Musiałam coś zmienić. Skrócić pseudonim autorski, wstawić inne zdjęcie... Oczywiście nie moje, bo nie chcę, żeby ktoś mnie posądzał o zepsucie jego sprzętu elektronicznego.
Cóż, tak to jest, jak się ma szpetną twarz.

Rozdział może nie iście zaskakujący, ale pobudzający wyobraźnię.
Odsłaniający część sceny, na której znajdują się nowi bohaterowie.
Postaci, a przynajmniej jedna, która może nieźle namieszać. Nie tylko w opowiadaniu i głowie głównej bohaterki, ale również w Waszych.

Proszę o komentarze, bo znów trochę podupadliście w tej dziedzinie.
Mi to naprawdę pomaga i aż chce mi się tu zaglądać, publikować dla Was.

Pozdrawiam, Susan.

niedziela, 17 sierpnia 2014

4. Zaufanie zdobywa się każdego dnia.

   Otworzyła drzwi i zaprosiła go do środka. Uśmiechnął się i przekroczył próg. Przekręciła klucz w zamku. Nie chciał nic do picia, więc od razu usiedli na kanapie. Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Automatycznie po jej policzkach popłynęły łzy. Oplotła mu ręce wokół pasa i podkurczyła nogi pod brodę. Wolną dłonią głaskał ją delikatnie po włosach. Podał jej pudełko chusteczek leżących na stoliku obok. Wydmuchała nos kilkakrotnie i usiadła po turecku.
- Może powiesz mi co się stało? Znaczy się, jak cię ten idiota skrzywdził.
- Zerwał ze mną, przedstawiając mi swoją nową dziewczynę. Ten cham mnie zdradzał i upokorzył, jakby po prostu nie mógł mi tego powiedzieć na osobności, a ta parszywa idiotka non stop się uśmiechała. W życiu nie czułam się gorzej. Nie chcę go więcej wiedzieć na oczy. Nigdy - wycedziła ze złością przez zęby.
- Dupek. Niech ja tylko go kiedyś spotkam. Nogi z...
- Stop! - ujęła jego twarz w dłonie. - To moja sprawa. Nie możesz jej załatwić za mnie. Teraz muszę się wyprowadzić z Bełchatowa, przenieść z jednego uniwersytetu na inny... Zrobić wszystko, by więcej go już nie spotkać.
- Gdzie chcesz się przeprowadzić?
- Nie wiem. Jak najdalej stąd, ale gdzieś, gdzie jest dobry uniwersytet.
- Może do Gdańska? Co studiujesz?
- Prawo.
- Wydział prawa na bank się znajdzie na Uniwersytecie Gdańskim. Wszystko ułożysz sobie od nowa, a w razie czego będę niedaleko i w każdym momencie... - założył jej kosmyk włosów za ucho. - Jeden telefon i masz moją pomoc. O każdej porze dnia i nocy, Jula, każdej, rozumiesz?
- Nie mogę być dla ciebie ciężarem. Dam sama radę. Zawsze tak było i zawsze będzie. Stara zasada: umiesz liczyć, licz na siebie.
- Od dziś możesz liczyć też na mnie. Pamiętaj - uśmiechnął się.
- Nie umiem szybko obdarzać ludzi zaufaniem. Nie potrafię, a ty nie jesteś wyjątkiem i nigdy nie będziesz. To uprzedzenie kryje się w mojej psychice. To nie puzzle, że przełożysz sobie jeden element i wszystko będzie "cacy". Nic nie będzie. Przez wiele lat nie było i nagle to ma się zmienić?! - wyraźnie uniosła głos.
- Co się z tobą dzieje? Wiem, że masz trudny okres w życiu, ale to wcale nie oznacza...
- Wyjdź. Chcę być sama. Starczy już tego współczucia. Jeszcze chwila i zacznę nim rzygać.
- Jesteś pewna? - wstał z miejsca.
- Tak - pokiwała głową. - Jestem pewna. Nie jestem przyzwyczajona, że ktoś się o mnie non stop troszczy. To dla mnie nienormalne, nienaturalne, wręcz dziwaczne.
- Przecież miałaś chłopaka... On nie opiekował się tobą?
- A jak miał to robić? Przytulał mnie, całował... Rozmawiał, potrafił zadzwonić o drugiej w nocy i spytać czy śpię. Kochał mnie, a potem coś się zepsuło. Wyjechałam z przymusu do Hiszpanii na wymianę. Kilka miesięcy zrujnowało całe moje życie. Zdradził mnie. Znalazł sobie inną i bał się wyznać mi prawdę. Wróciłam kilka dni temu i zastałam taki stan rzeczy. Posypałam się - łza spłynęła po jej policzku. Otarła ją wierzchem dłoni. - Idź już. Spotkamy się za jakiś czas.
- Na pewno? Nie chcę stracić z tobą kontaktu - spojrzał jej głęboko w oczy.
- Z racji zawodu, który chce wykonywać, nie potrafię kłamać. Czuję się, jakbym cały czas mówiła pod przysięgą. Jeżeli powiedziałam, że się spotkamy to tak będzie.
- Kiedy?
- Umówimy się później. Nie mam teraz do tego głowy. Chcę być sama. Muszę sobie wszystko poukładać od nowa.
- Jakbyś nie znalazła mieszkania...
- Zostaw mnie samą, proszę. Niedługo przestanę słyszeć własne myśli.
- Dobrze. Do zobaczenia - skierował się w stronę drzwi.
- Cześć.
   Wyszedł i zaraz po tym usłyszał dźwięk klucza przekręcanego w zamku. Tak, jak uprzednio zbiegł schodami i znalazł się w otoczce chłodnego, letniego wieczoru. Minęło go młode małżeństwo z wózkiem dziecięcym i psem na smyczy. Ten obrócił łeb w jego stronę. Czarne oczy setera irlandzkiego przypatrywały mu się uważnie i jakby rozumiały jego sytuację, beznadziejną wręcz.

__________

Witam.

Dodaję trochę szybciej, ponieważ pod poprzednim rozdziałem znalazło się dziesięć Waszych komentarzy! Oby tak dalej!

Każdy komentarz to mała cegiełka budująca chęć do publikowania kolejnych części opowiadania.

Dziękuję za wszystkie miłe słowa! One naprawdę pomagają.

Pozdrawiam, Zuza.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

3. Jeden siatkarz jeszcze nigdy sam meczu nie wygrał.

   Piłka uderzyła w jego przedramiona i powędrowała na około drugi metr, a pierwszy rozgrywający biało-czerwonych, Fabian Drzyzga, wystawił ją do Piotra Nowakowskiego, który wsadził gwoździa kolegom z drużyny znajdującym się po drugiej stronie boiska. Pokaźna wystawa oraz niemalże perfekcyjne przyjęcie i idealnie wykończona akcja. Gdyby tak wyglądały wszystkie w czasie meczów reprezentacji to Stephane byłby noszony na rękach przez prezesa PZPS-u.
   Tradycyjnie ucieszyli się ze zdobytego punktu, obejmując się w szóstkę.
- Oby więcej takich przyjęć, Mikuś! Zajebiste to było. Pit, piękny gwóźdź!
   Spojrzał na środkowego i uśmiechnęli się do siebie. Na boisko wbiegł Karol Kłos, zmieniając pod siatką Krzysztofa Ignaczaka, a Cichy poszedł na zagrywkę, otrzymując piłkę od statystyka, Oskara Kaczmarczyka.
   Kubiak przyjął piłkę, jak na kogoś, kto niedawno miał zdjęty gips, to ręki nie wstrzymywał, a i przyjęcie miał nad wyraz dobre. W formie był nadal. Złamane palce w niczym mu nie przeszkodziły. Odrodził się, jak Feniks z popiołów.
   Akcję wykończył Bociek. Młody, rezolutny, nie przez wszystkich lubiany ze względu na to, że zajął miejsce Bartmana, ale jak widać lepszy od niego, skoro Antiga wybrał go do odpowiedzialności za Orzełka na piersi. Jeszcze trochę brakuje mu oszlifowania, ale będzie godnym zastępcą Mariusza Wlazłego, od którego ma możliwość się uczyć i przypatrywać jego technice.
   Po zakończonym treningu chłopaki udali się do szatni pod prysznic. Nie obyło się bez wścibskiego kadru kamery Krzysia. Musiał trochę pocieszyć oczy i serca kibiców. Mimo, iż każdy z kadrowiczów czasem miał gorszy humor i zdarzało się pokazać do niej środkowy palec, cieszyli się, że ludzie, którzy ich wspierają, mogą zobaczyć jacy są na prawdę. Poznać swoją reprezentację narodową od środka, od kuchni. Mogli ukazać, jacy są na codzień i być pewni, że kibice kochają ich prawdziwe oblicza.
- Mikuś, jak tam po treningu? - Igła prawie wsadził mu obiektyw w nos.
- Super - dłonią odsunął trochę urządzenie. - A u ciebie, Krzysiu?
- Lata już nie te...
- Co ty! Przecież w tobie młodzieńcza krew płynie! - puścił mu oko.
- Racja, racja! Wyćwiczony jestem, jak Schwarzenegger!
- Zestaw plażowy zrobiony? - wtrącił trener przygotowania fizycznego.
- Nie widać? - zaśmiał się Ignaczak.
- Nie, no... Byki jesteście!
- A jacy przystojni!
   Cała kadra wybuchnęła śmiechem. Kamera ruszyła w stronę Grześka. Ten wyszczerzył się i wskazał na swoją koszulkę treningową.
- Najpiękniejsza, bo z ojczystą flagą. Co tam, Krzysiu? Szukasz czegoś? Zgubiłeś coś?
- Mózg, kurwa - za plecami libero śmignął Dziku, a zaraz za nim obiektyw.
- Jest i nasz milutki Misiu!
- Spierdalaj, Igła.
- Widzę, że jesteś dziś w dobrym humorze!
- Kurwa, musisz łazić z tą kamerą teraz? Blokujesz przejście, a już dawno byłoby po sprawie i moglibyśmy wracać do hotelu.
- Zaraz go przestawimy - Boci wstał z miejsca i złapał kamerzystę za ramiona.
- Sam się usunę! - skierował kadr na siebie. - Nie chcą nas. Do zobaczenia!

   Wpisała numer przyjmującego do spisu kontaktów i długo zastanawiała się czy do niego zadzwonić. Było już trochę późno, Słońce zaszło przed kilkudziesięcioma minutami, a do niej powróciły wspomnienia. Łzy stanęły jej w oczach. Połączyła się.
- Tak?
- Cześć, Mateusz - pokonała gulę w gardle. - Mogłabym skorzystać z twojego ramienia? Zebrało mi się na rozpacz...
- Będę za dziesięć minut. Nie rozklejaj się, Mała.

__________

Witam.

Jestem na wyjeździe i dopiero dorwałam się do hasła na Wi-Fi. Bogu dzięki!

Powiem szczerze, że z pierwszej części rozdziału jestem zadowolona, a reszta to totalna kaszana.

K o m e n t u j c i e, to motywuje, a po ostatnim rozdziale widzę, że ta czynność nie należy do Waszych ulubionych niestety.
Mi to naprawdę pomaga, ludzie.

Pozdrowienia z podkarpackiego, Zuza.

sobota, 2 sierpnia 2014

2. Czas nie leczy ran, on tylko je goi.

- Dziewczyno, co ty ze sobą robisz? - mruknęła, patrząc na swoje odbicie w lustrze.
   Pogrążone, zaczerwienione oczy, zapuchnięte policzki, poprzegryzane wargi, rozczochrane włosy i rozmazane strugi czarnego tuszu do rzęs. Otarła wilgotną twarz, pozostawiając na swych dłoniach kreski niczym kolejowe tory. Wydmuchała nos i wyrzuciła chusteczkę do kosza.
   Usłyszała pukanie do drzwi. Pospiesznie umyła buzię i, rozczesując niesforne kosmyki. Spojrzała w judasza i rzuciła szczotkę na kanapę stojącą kilka metrów za nią.
- Co Pan tu robi, do jasnej cholery?
- Miłe powitanie. Dzień dobry, proszę Pani. Zgubiła Pani coś, jak wkurzona na cały świat wyjmowała Pani portfel z torebki, by dać mi pieniądze na naprawę szybki mojego telefonu.
- Co niby zgubiłam? Poglądy polityczne? - zaśmiała się.
- Dowód osobisty, proszę Pani - podał jej plastikowy kartonik ze zdjęciem. - Dobrze, że mieszka Pani tam, gdzie ma Pani meldunek... Inaczej bym Pani nie znalazł, Pani, a właściwie Panno, Gregorczyk.
- Skończył Pan, Panie Mika? Mogę już wrócić do swoich zajęć? Panu również polecam przygotowywanie się do zgrupowania.
- O, kibic! Szkoda tylko, że ze złamanym sercem .
- Co? Skąd wiesz?! - chwyciła go za koszulkę i wciągnęła do środka, zamykając z trzaskiem drzwi.
- Bo zamki powypadają. Kiedy przeszliśmy na "ty"? - uniósł brew.
- Skąd wiesz?!
- Myślisz, że nie widzę twoich zapłakanych oczu i zaschniętej krwi na ustach? Nie jestem ślepy, Mała.
- To, że jesteś ode mnie wyższy prawie trzydzieści centymetrów nie oznacza, że możesz na mnie mówić "Mała". Wyobraź sobie, że posiadam imię.
- Dobrze. W takim razie sądzisz, że jestem ślepy, Julka?
- Nie. Tylko dlaczego mój eks nie był taki wyrozumiały i zerwał ze mną, przedstawiając... - ugryzła się w język. - Już i tak za dużo powiedziałam. Starczy. Dzięki za dowód i powodzenia w kadrze oraz klubie.
- Chcesz się komuś wyżalić? Służę pomocą i ramieniem, na którym można sobie popłakać, a trochę miejsca na łzy jest - uśmiechnął się.
- Jak będę potrzebować wsparcia to dam znać... Jakoś.
- Nie trzeba "jakoś". Daj mi kartkę i długopis.
   Podeszła do komody pod telewizorem i z jednej z szuflad wyjęła to, o co prosił. Podała mu potrzebne rzeczy. Dotknęła przy tym jego długich palców. W porównaniu z jej były gorące, jak nagrzane kamienie w saunie. Zerknął na nią i uścisnął jej dłoń.
- Zimno ci? - w jego oczach było widać zmartwienie.
   Nie znał jej, a troszczył się o nią. Przynajmniej próbował.
- Nie - zabrała szybko rękę.
- Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy - jego głos był spokojny, a i ten spokój jej się udzielał. - Tu masz mój numer - podał jej zapisany skrawek papieru. - Zadzwoń wieczorem albo wyślij smsa. Będziesz mogła się wygadać.
- Kobieta nie musi mówić, kobietę trzeba zrozumieć. Zapamiętaj to, będziesz miał lżej w relacjach damsko-męskich.
   Otworzyła drzwi i subtelnym gestem wskazała mu klatkę schodową. Przykleiła sobie do twarzy sztuczny uśmiech i czekała, aż wyjdzie.
- Gregorczyko-mikowych też? - zatrzymał się przed progiem.
- Nie dość, że przychodzisz do mojego mieszkania nieproszony, jesteś winny siniakowi na moim prawym ramieniu i zapisujesz moje ostatnie karteczki, to jeszcze próbujesz mnie poderwać? Przeginasz, Mika. Wyjazd, Wielkoludzie! - popchnęła go za drzwi. - Nie mam nastroju do flirtowania. Przykro mi - zamknęła je.
- Mi również - mruknął pod nosem, zbiegając po schodach. - Mi również, Mała.

__________

Witam.

Troszeczkę wcześniej niż poprzednio, ale to nagroda dla Was ode mnie za przyzwoitą ilość komentarzy pod pierwszym rozdziałem.
Mam nadzieję, że pod tym będzie jeszcze więcej albo co najmniej tyle samo.

Komentujcie, to naprawdę motywuje i pobudza do działania!

Oby i ten rozdział przypadł Wam do gustu. Chyba nie jest aż taki zły. Zachwycający też nie, ale przynajmniej da się to czytać.

Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach wpiszcie się do "Czytelników".

Pozdrawiam, Zuza.

poniedziałek, 28 lipca 2014

1. W życiu nie ma przypadku.

   Intensywna zieleń liści otaczała ją niczym kołdra. Korony dębów poruszały się lekko z winy delikatnego wiatru. Promienie słoneczne przebijały się przez potężne konary wielkich drzew. Zostało dosłownie kilkadziesiąt minut do zachodu największej i najstarszej gwiazdy tego świata, więc całą okolicę spowiła pomarańczowa poświata. Niebo było bezchmurne, także w każdym umyśle mieszkańca miasta ukazało się przeświadczenie o obecności miliardów gwiazd na granatowym płótnie Boga dzisiejszej nocy. Zapowiadała się naprawdę romantyczna sceneria. Szkoda tylko, że ona znów została sama... Porzucona, jak pies. Teraz już bezpański. Nigdy nie była czyjąś własnością, ale poczucie, że nie ma nikogo, komu mogłaby zaufać bezgranicznie, rujnowało ją od środka. Na zewnątrz wyglądała na silną, pewną siebie kobietę, ale tak naprawdę była wrakiem, w dodatku zapomnianym. Czuła się z tym potwornie.
   Szła wolno, w końcu nie miała gdzie i do kogo się spieszyć. Wytarła pojedynczą łzę spływającą po jej opalonym policzku. Wyciągnęła z torebki okulary typu pilotki i założyła je. Nie chciała, by ktoś widział, jak płacze. Musiała przecież zachować maskę, jako przyszła pani prawnik nie mogła się poddać słabościom ani uczuciom, ale to drugie przychodziło jej znacznie ciężej.
   Mijali ją ludzie.Mniej lub bardziej przyjaźnie wyglądający, lecz wszyscy obcy, nieznani. Jeden był wyjątkowo podobny do aktora z "Doktora House'a"... Tego przystojnego blondyna, co jest niedoszłym księdzem i sypia z losowymi dziewczynami. Też chciałaby mieć w sobie taką lekkość, a przede wszystkim nie przywiązywać się tak bardzo do ludzi... Szczególnie tych mężczyzn, z którymi choć raz przeżyła coś więcej niż tylko francuski pocałunek.
   Pod podeszwami jej butów znalazła się kostka chodnikowa. Do mieszkania zostało jeszcze jakieś dziesięć minut drogi. Poczuła kolejną falę złości, niczym prąd przebiegający przez jej żyły. Sięgnęła do kieszeni po słuchawki i wcisnęła je w uszy z dużą siłą, zadając sobie przy tym lekki ból. Podłączyła je szybko do telefonu i zwiększyła dźwięk na full. W umyśle huczały jej słowa wydobywające się z ust wokalisty Comy, Piotra Roguckiego.
Niech będzie chwała Bogu, a w mojej duszy spokój...
   Odetchnęła głośno i z niemniejszym hukiem jaki panował w jej podświadomości i kanale słuchowym wpadła na jakiegoś mężczyznę. Pospiesznie wyciągnęła jedną słuchawkę.
- Przepraszam - mruknęła, znów zatapiając się w ulubionej melodii.
   Poczuła stuknięcie w ramię. Zakląła w myślach i wyłączyła muzykę.
- Coś nie tak? - warknęła na bruneta.
- Sądzi Pani, że przeprosiny wystarczą? - wskazał na pękniętą szybkę w komórce.
- Nie kazałam Panu pisać smsa, idąc ulicą, i nie patrzeć przed siebie, ale skoro Pan taki szczegółowy to ile Pan chce? Jaka kwota Pana zadowoli? Stówka? Dwie? - wyciągnęła portfel.
- Nie bądźmy materialistami - uśmiechnął się zalotnie.
- Nie mam nastroju do flirtowania. Przykro mi.
   Odeszła.

__________

Witam.

Dzisiaj pierwszy rozdział, trochę krótszy niż reszta, które do tej pory napisałam.

Komentujcie, bo to motywuje. Mam nadzieję, że i pod tym epizodem pojawi się minimum dziesięć Waszych opinii.
Wpisujcie się do "Czytelników", a będziemy się spotkać regularnie.

Przepraszam za opóźnienie na Wronce, ale znów pomyliłam rozdziały i muszę spisać ten właściwy.

Pozdrawiam, Zuza.

środa, 23 lipca 2014

Prolog

Zaciśnięte zęby, wstrzymywane łzy i nienawiść w oczach.
Wciąż założona na twarz maska.
Maska spokoju i silnej osobowości.
W środku była krucha, jak francuskie ciasto.
Wystarczała niewielka siła, by ją zniszczyć.
Lecz świat o tym nie wiedział.
Gdyby wtedy wiedziała, jak ten wbity w plecy nóż zmieni jej życie.
Nigdy nie sądziła, że zdejmie przed kimś swą maskę tak szybko.
Nie miała pojęcia, ile może dać zmiana otoczenia.
Nie znała wcześniej bezinteresownej pomocy obcych ludzi ani życzliwości.
Żyła w żelaznych ramach, a teraz zobaczyła światło dnia.
Zakochała się w wiecznie zimnej wodzie i złocistym piasku.
Pokochała Trójmiasto.

__________

Witam ponownie!
Opowiadanie z Andrzejem miało być moim ostatnim, ale mój mózg znów spłatał mi figla. Myślę, że tę historię skończę jeszcze przed Nowym Rokiem. Rozdziały raczej nie będą dodawane systematycznie. Szczególnie teraz, w wakacje.
Wielka prośba: komentujcie oraz wpisujcie się do "Czytelników"! Chcę zobaczyć, ile osób tu ze mną jest.
Pozdrawiam, Zuza!

wtorek, 22 lipca 2014

Obsada

Julia Gregorczyk, 24 lata

Porzucona, zawiedziona i zrozpaczona.
Piękna, pracowita i uczciwa do bólu studentka prawa.
Marząca o szczęśliwej rodzinie i spokojnym życiu.

Mateusz Mika, 23 lata

Nieszukający kontrowersji, ale za to poszukujący miłości.
Siatkarz reprezentacji Polski oraz LOTOS-u Trefla Gdańsk.
Przyjmujący, który pozytywnie zaskoczył cały polski naród.

Reprezentacja Polski w piłce siatkowej mężczyzn

Piąta pozycja w najnowszym rankingu FIVB.
Kadra nieoficjalnego sportu narodowego.
Duma wszystkich obywateli.