piątek, 27 lutego 2015

15. Marzenia się spełniają, ale trzeba im pomóc.

   Trzydziesty sierpnia dwutysięcznego czternastego roku. Otwarcie historycznych dla Polski Mistrzostw Świata w piłce siatkowej mężczyzn. Stadion Narodowy w Warszawie. Rekordowa liczba kibiców na tym obiekcie sportowym. Niebiesko-pomarańczowe pole na płycie głównej. Dwudziestu ośmiu zawodników stojących na baczność i czekających na odegranie swojego hymnu narodowego. Krótki komentarz Marka Magiery i już słychać hymn Serbii. Siatkarze i kilku kibiców tego kraju z dumą wypowiada jego słowa. Chwila ciszy i oklaski od polskich fanów siatkówki. Znów kilka słów spikera, wszystkie złote i czerwone kartoniki wędrują wysoko w górę, tworzy się ogromny obraz pucharu, którego właścicielem zostanie przyszły Mistrz Świata. Kadrowicze z rękoma na sercu wyczekują najpiękniejszego momentu tych Mistrzostw. Pierwsze takty "Mazurka Dąbrowskiego" i kilkadziesiąt tysięcy Polaków na cały głos, zdzierając sobie przy tym gardło, śpiewa swój przepiękny hymn.
   Na stadionie i przed telewizorami chyba nie było osoby, która nie miałaby w tym momencie gęsiej skórki na całym ciele. To, co miało miejsce w Warszawie śmiało mogło się pokusić o jakiś rekord Guinnessa. W takich momentach siatkówka wdziera się do serc niedowiarków i pesymistów. To sprawia, że staje się ona najpiękniejszym sportem na globie.
   Na ułamki sekundy nastała zupełna cisza, a potem gromki aplauz. Reprezentanci gospodarzy popatrzeli po sobie i otarli łzy spływające po ich licach. Dziś brali na siebie odpowiedzialność za Orzełka. To była wojna, a pierwszą bitwę chcieli wygrać nie tylko na boisku, ale również w swoich głowach. Ten mecz był fundamentem pod resztę spotkań.
   Wymienili się pod siatką małymi emblematami z przeciwnikami, z niektórymi z nich przyjaźnią się do dziś, dlatego ta walka będzie jeszcze trudniejsza. Brat z bratem w batalii o wszystko, o całą pulę punktów. Gra o złoto nie zaczynała się w finale, ale już równo z pierwszym gwizdkiem.
   Rozbrzmiało słynne "W górę serca, Polska wygra mecz..." i dodało im to kolejnej porcji energii. Szóstki meczowe zaprezentowały się publiczności, a sędziowie złapali kontakt wzrokowy. Zaczynali goście, a dokładniej ich atakujący - Aleksandar Atanasijević.
   Polska czternastka razem z trenerami i sztabem szkoleniowym modliła się, żeby przyjąć albo żeby w najlepszym przypadku wróg zepsuł zagrywkę.
   Gwizdek i gest sędziego nakazujący rozpoczęcie akcji. Wyrzucenie piłki nad siebie i uderzenie w nią z ogromną siłą, nadając jej przy tym rotacji. Arcytrudny serwis. Przyjęcie Miki na czwarty metr, rozegranie Gumy na szaloną tak zwaną przesuniętą krótką z Kłosem, która zaskoczyła blokujących tak, że Karol miał wyczyszczoną siatkę i wpakował widowiskowego gwoździa tuż za plecy Podraščanina. Owacje na stojąco, dzika radość środkowego i miliony serc napełnionych nadzieją na zdobycie medalu.
   Kolejne piłki, dramatyczne końcówki, gra na przewagi i wreszcie pierwsza partia zakończona triumfem Polaków. Łącznie zdobyte ponad siedemdziesiąt punktów, tylko cztery błędy biało-czerwonych i aż dwanaście Serbów. Następna odsłona rozpoczęła się wspaniałą serią zagrywek Mariusza Wlazłego, która trwała jeszcze po zarządanym przez trenera bałkańców czasie i pierwszej przerwie technicznej. Została przełamana dopiero przy stanie dziesięć do zera. Do końca partii Orły trzymały przeciwników na dystans i wygrały z ogromną przewagą. Piłkę setową z drugiej linii ukończył Michał Kubiak przy idealnie rozprowadzonym bloku drużyny zza siatki.
   Trzecia część meczu znów była niezwykle emocjonująca. Krótkie akcje, nieliczne kontry i błędy, efektownie kończone piłki oraz ofiarność w obronie. Czysta gra, bez zgrzytów pod siatką, mało kontrowersyjnych decyzji sędziów, a jeżeli nawet takie się zdarzyły, polski challenge rozwiewał wszelkie wątpliwości. Wszystko można nim sprawdzić, więc trenerzy bardzo często z niego korzystali.
   Podczas piłki meczowej cały stadion wstał z miejsc. W pierwszych rzędach widać było ukochane i dzieci naszych reprezentantów w ich koszulkach z wymalowanymi dwukolorowymi flagami na policzkach.
   Mika zerknął na swoją piękność ściskającą kciuki za drużynę narodową i modlącą się o zakończenie tego meczu w trzech setach.
   Dwadzieścia cztery do dwudziestu trzech i zagrywka Serbów. Wystarczy jedno przyzwoite przyjęcie, dobra wystawa i zakończenie akcji. Niby niewiele, a jednak.
   Jovović rozpoczął akcję. Trafił w przedramiona Mikusia. Z trzeciego metra Zagumny szansą obdarował Szampona. Ten huknął, jak z armaty prosto w serbskiego libero. W obronie do biegu rzucił się Atanasijević i podbił piłkę od dołu oburącz przy samych bandach reklamowych, omal nie taranując przy tym dziewczynki z obsługi boiska. Dalej chciał na drugą stronę przebić Nikić, piłka zatańczyła na górnej taśmie... Na kilka sekund miliony ludzi wstrzymało oddech i powstrzymało się przed mrugnięciem okiem. Czas dłużył się niemiłosiernie. Wreszcie piłka uderzyła w boisko. Na całe szczęście w połowę drużyny z Bałkanów.
   Łzy, radość i euforia w całej Polsce i Polonii za jej granicami.

__________

Serwus.

Wiem, że znów musieliście długo czekać na kolejną odsłonę historii z Mikusiem. Zapewne zbyt długo, ale cóż liceum nie rozpieszcza.

Tę część opowiadania pisałam jeszcze przed rozpoczęciem się Mistrzostw Świata i choć ten mecz wyglądał ździebko inaczej to wynik końcowy był taki sam. Piękne trzy do zera. Cudowne. Najcudowniejsze Mistrzostwo Świata, smakujące lepiej niż najlepsza czekolada czy najwytrawniejsze wino. Coś, co przechodzi ludzkie pojęcie.

Rozpisałam się... Przepraszam.

Do kolejnego, Susan.